Jestem prawie na czas – pięć minut to przecież żadne spóźnienie. Nie spieszę się za bardzo, nie ma sensu biec, nie chcę przecież wyglądać, jakbym dopiero przebiegła maraton. Zatrzymuję się na chwilę w szatni, buty na zmianę zdecydowanie nie wyglądają zachęcająco, więc rozglądam się naokoło, czy nie ma pani woźnej i w niezmienionych sandałkach idę do sali. Na świetlicy siedzi dziesięcioro dzieci, siedzą na małych niebieskich pufach i wpatrują się telewizor. Na środku leżą porozrzucane klocki, a w rogu pani Natalia składa rozsypane puzzle. Po jej minie wnioskuję, że musiało to być przynajmniej trzysta kawałków. Odchrząkam lekko i opiekunka podnosi na mnie wzrok.
– O, Agnieszka, już jesteś – uśmiecha się szeroko – Maja już na ciebie czeka, cały dzień opowiadała wszystkim, że dziś przychodzisz.
Kiwam głową i wyszukuję dziewczynkę pośród innych dzieci. Siedzi pomiędzy dwiema koleżankami i obejmuje je ciasno za szyje. Pozycja, w której siedzą wydaje się bardzo niewygodna, ale całkiem możliwe, że boją się do tego przyznać. Maja ma dość ciężki charakterek.
– Maju! Pani Agnieszka do ciebie przyszła!
Dziewczynka podnosi główkę i obdarza mnie radosnym uśmiechem.
– Pani Agnieszka! Pani Agnieszka! A Pani Agnieszko, możemy zaczekać chwilkę, bo taki ciekawy moment i ona się zgubiła i nie wiadomo… Pani Agnieszko?
Spoglądam na zegarek, zrobiło się zadziwiająco późno. Przypomina mi się nieposprzątana kuchnia, stosy papierów leżących na biurku, pranie, które miałam powiesić trzy dni temu.
– No dobrze, ale tylko trzy minutki.
Po trzech minutkach Maja wciąż nie jest zadowolona. Bohaterka bajki co prawda odnalazła się, ale okazało się, że uwięzili jej przyjaciółkę, w związku z czym to również nie był dobry moment na rozpoczęcie nauki. Tym razem byłam asertywna. Sala lekcyjna jest duszna, pachnie w niej kredą i zatęchłą gąbką do tablicy. Dziewczynka z ociąganiem rozkłada swoje książki. Widziałam je już mnóstwo razy, ale za każdym razem czuję ucisk w sercu, gdy widzę te stare, zużyte podręczniki. Może w przyszłym roku porozmawiam z jej rodzicami i sama jej kupię, pewnie nie będą chcieli ze mną rozmawiać.
– Pani Agnieszko, a masz coś dla mnie?
Jej duże niebieskie oczy wpatrują się we mnie radośnie. Bez słowa sięgam do torebki i wyciągam batonik, który kupiłam sobie w ramach obiadu. Wyciągam rękę w jej stronę, ale w ostatniej chwili się waham.
– A jadłaś obiadek?
– Jadłam – odpowiada zdecydowanie za szybko i pośpiesznie zabiera batonik.
– Pani Agnieszko, a czego będziemy się dziś uczyć?
Rzucam okiem na stertę książek i unoszę pytająco brwi.
– A z czym miałaś problemy w tym tygodniu, Maju?
– Z niczym pani Agnieszko – szczerzy do mnie krzywe zęby – ale wczoraj moja przyjaciółka Kamilka…
– Maju – upominam ją – to nie czas na takie opowieści. Najpierw się pouczymy, a potem opowiesz mi o Kamilce.
Tak naprawdę wcale nie mam zamiaru tego słuchać, w duchu liczę, że dziewczynka zapomni, że miała mi coś opowiedzieć. Otwieram pierwszy zeszyt i szukam tematu, który ostatnio przerabiałyśmy. Widzę jej nierówne pismo, oznaczone na czerwono błędy ortograficzne. Chyba pani musiała zebrać im zeszyty do oceny. Pod nagłówkiem „Praca domowa” czerwonym długopisem została wpisana ocena niedostateczna.
-Skarbie, dlaczego nie odrobiłaś zadania? Nie umiałaś czegoś?
– Umiałam proszę pani.
– To dlaczego nie zrobiłaś? Nie chciało ci się? Mnóstwo razy mówiłam ci, że lenistwo może prowadzić do okropnych rzeczy…
– Chciało mi się… – na jej twarzy pojawia się dziwny wyraz – mama krzyczała, tato krzyczał, rozbili niebieski wazon babci, ktoś pukał, schowałam się i zeszyt został tam, gdzie mama i bałam się wrócić… i płakałam, bardzo chciałam odrobić to zadanie.
Już drugi raz czuję ucisk w gardle, mam ochotę podejść do dziewczynki i przytulić ją ze wszystkich sił. Dziwny wyraz już zniknął z jej twarzy, znów jest uśmiechnięta, radośnie podgryza czekoladowy batonik.
– Nie martw się, pogadam z panią i jak teraz zrobimy to zadanie, to na pewno skreśli ci tę jedynkę.
– Tak myślisz, pani Agnieszko?
Nie mam pojęcia, nie wiem, kto uczy przyrody i czy nauczycielka wie o sytuacji w domu Mai, ale porozmawiam z nią i nie odpuszczę, póki nie wykreśli tej złej oceny.
Dziewczynka gryzie końcówkę ołówka i pochyla się nad kartką. Zadanie jest proste – dodawanie niezbyt skomplikowanych ułamków. Na dole strony widać czekoladowe ślady, a wynik, który wpisuje w miejsce rozwiązania z pewnością jest zły. Uff, jak gorąco, nie mam pojęcia, jak dzieci mają się uczyć w takim zaduchu.
– Dobrze proszę pani?
– Hmmm – udaję, że się zastanawiam i staram się znaleźć miejsce, w którym się pomyliła – może zacznij jeszcze raz od tego miejsca. Tak na wszelki wypadek.
Znów pochyla się nad kartką i znów źle dodaje 3 i 8. Kładę jej rękę na ramieniu.
– Maju, ile to jest trzy dodać osiem?
Dziewczynka marszczy czółko i widzę, jak zaczyna liczyć na palcach pod ławką.
– Zaraz, zaraz, jesteś już zbyt duża na liczenie na palcach. Popatrz tu na mnie i powiedz mi, ile to jest.
Mierzymy się spojrzeniem. Nie mam pojęcia, czy nie chce mi powiedzieć, czy naprawdę tego nie wie.
– A wiesz proszę pani, że dzisiaj Grześ opluł Kacpra? – wyrzuca z siebie jednym tchem.
Wiem, że nie powinnam słuchać jej opowieści, ale nie mogę spokojnie słuchać o tym, jak dzieci na siebie plują.
– Tak? Grześ to ten niegrzeczny?
– Nie – Maja robi bardzo zdziwioną minę – Grześ zawsze jest grzeczny i spokojny.
– To dlaczego opluł Kacpra?
– Bo Kacper mówił, że Grześ śmierdzi – stwierdza z ożywieniem – Grześ naprawdę trochę śmierdzi, ale Kacper nie powinien mu tego mówić, prawda pani Agnieszko?
Biorę głęboki oddech i nie pierwszy raz tego dnia cieszę się, że nie mam własnych dzieci.
– Nie powinien, Maju, ale porozmawiamy o tym kiedy indziej. Wracaj do nauki.
Po matematyce przychodzi czas na język polski. Dziewczynka jest bardzo dobra z tego przedmiotu, więc na chwilę mogę odetchnąć. Wyjmuję z kieszeni komórkę i gdy Maja nie patrzy ukradkiem sprawdzam telefon. Miałam nadzieję na wiadomość od nowego kolegi z pracy, a tymczasem widzę tylko niezbyt sympatyczny SMS od siostry. W wiadomości oznajmia mi, że mieszkanie wygląda jak chlew i, że wszędzie leżą brudne naczynia. Przez chwilę mam ochotę odpisać jej, że to moje mieszkanie i, że nie zmartwiłabym się, gdyby się wyprowadziła, ale tak naprawdę to mocno bym się tym zmartwiła. Moja uwaga wraca do Mai, która spokojnie wypełnia zeszyt ćwiczeń. Zaglądam jej przez ramię i sprawdzam poprzednie zadania. Oprócz paru ortografów, o których zaraz jej powiem nie mam żadnych zastrzeżeń. Wtem moje spojrzenie ląduje na zadaniu, które dopiero skończyła. „Napisz, jak rozumiesz cytat z Małego Księcia – najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.” Zadanie bardzo interesujące, gdyby nie odpowiedź, której udzieliła moja podopieczna.
– Maju, dlaczego w odpowiedzi wpisałaś „Nie rozumiem go”?
Patrzy na mnie szczerze zdziwiona.
– Bo przecież go nie rozumiem.
No tak… jak mam wytłumaczyć dziecku, że pani nauczycielki wcale nie obchodzi, czy ona naprawdę rozumie ten cytat.
– To może spróbuję ci go jakoś wytłumaczyć – uśmiecham się delikatnie – na co najpierw patrzysz, jak spotykasz nową koleżankę?
Namyśla się chwilę, po czym wybucha głośnym śmiechem.
– Wczoraj przyszła do klasy nowa koleżanka – mówi mi radośnie – ma strasznie głupie nazwisko i do tego jeszcze jest zezowata.
– To chyba wszystko na dzisiaj Maju. Możesz już iść do domku.
Dziewczynka nie zrywa się z krzesła, nie wrzuca książek do plecaka.
– Już? Nie możemy jeszcze chwilę posiedzieć? – pyta łamiącym się głosem.
Przełykam głośno ślinę i myślę o rozwścieczonej siostrze i obowiązkach domowych.
– Nie bardzo, skarbie… Ale mogę cię odprowadzić kawałek, jeśli chcesz.
Dziewczynka kiwa głową i z ociąganiem pakuje książki. Biorę od niej plecaczek, który jest zdecydowanie za ciężki dla małej dziewczynki. Gdy wychodzimy ze szkoły chwyta mnie za rękę.
– Pani Agnieszko, a mogę coś ci pokazać?
– A co chcesz mi pokazać, Majeczko?
– Takie śliczne coś, o tu niedaleko, na ulicy obok.
Ciągnie mnie mocno za rękę, skręcam więc za nią w boczną uliczkę. Zatrzymujemy się naprzeciwko lombardu.
– Widzisz? Widzisz? – nos dziewczynki praktycznie przylepia się do szyby.
– Podobają ci się te zegarki? Jak będziesz dorosła to na pewno sobie taki kupisz.
– Nie, nie zegarki, podoba mi się p i ó r o.
Rzeczywiście, w najbardziej odległym kącie wystawy leży srebrne pióro z wygrawerowanymi napisami, których nie mogę dostrzec przez zakurzoną szybkę. Widzę jej rozmarzony wzrok, szeroko otwarte oczy, błogi uśmiech rozlewający się po całej twarzy. Pierwszy raz w życiu widzę ją tak szczęśliwą.
– A po co by ci było takie pióro, Majeczko?
– Bo jak będę dorosła to będę dziennikarką, tak jak ty, proszę pani. Będę zupełnie jak pani.
Autor: Julia Stempek
Dodaj komentarz:
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.