Letni sezon w pełni, co zdecydowanie sprzyja podróżom, spotkaniom i kulinarnym odkryciom. Polska kuchnia i oferowane przezeń potrawy są mocno zróżnicowane pod względem geograficznym, ale także z powodu używanych składników. Istnieją dania charakterystyczne dla całego kraju, jak i specyficzne dla konkretnego regionu. Można zaobserwować kulinarne wpływy naszych bliższych i dalszych sąsiadów – Niemiec, Ukrainy czy Węgier. Ale istnieją również potrawy, rzekomo inspirowane jakimś krajem czy regionem, które u mieszkańców tychże wzbudzają ogromną konsternację i zdziwienie. I to im właśnie poświęcony będzie poniższy tekst.
Absolutnym numerem jeden wśród tego typu dań jest Schab po żydowsku. Niejeden człowiek, niekoniecznie Żyd, świadom zasad judaizmu oraz zakazu jedzenia wieprzowiny, widząc taką pozycję w menu wielokrotnie przeciera oczy. W głowie jego rośnie wielki znak zapytania, oczy powiększają się ze zdumienia, a usta mimowolnie wymawiają bezgłośne „Ale jak to?”. W polskim menu jednak często odkryjemy taką właśnie pozycję
Podobnego kalibru potrawą jest też Wołowina po indyjsku, choć w tym przypadku dla obrony można powiedzieć, że istnieją w Indiach regiony (głównie muzułmańskie), gdzie ten rodzaj mięsa jednak się spożywa. Choć przykładowo działający w tym kraju McDonald’s w swoich barach nie oferuje żadnych dań z wołowiną.
Uwielbiana przez Polaków fasolka po bretońsku, czyli duszona w sosie pomidorowym fasola, z dodatkiem kiełbasy lub boczku jest potrawą, o której prawdopodobnie nie słyszał, a już na pewno nie kosztował, niemal żaden mieszkaniec rzeczonej Bretanii. Chyba tylko za wyjątkiem tych, którzy podczas pobytu w Polsce zapragnęli spróbować swojej „rodzimej” kuchni. Podobnie niewielu Greków doświadczyło poza granicami naszego kraju ryby po grecku, Węgrzy nieustannie zastanawiają się co madziarskiego jest w plackach po węgiersku, zaś Bawarczycy zachodzą w głowę, dlaczego herbata z mlekiem nosi nazwę utożsamiającą ją z ich regionem.
Powstaje zatem pytanie, skąd wzięły się nazwy tych potraw, jaka jest ich geneza i co autor (kucharz) miał tak naprawdę na myśli. Podczas jednej z konferencji naukowych poświęconych tematyce kuchni w języku i kulturze prof. Jolanta Tambor zasugerowała, że jest to wynik zderzania się i mieszania kultur, a także nierzadko mylnych wyobrażeń Polaków o krajach, które są w nazwach tych potraw przywołane. Stąd wszystko, co podane z gulaszem, nosi nazwę „po węgiersku”, wszystko co zawiera kukurydzę i czerwoną fasolę – „po meksykańsku”, a wszystko co z ananasem – „po hawajsku”.
I choć takie tłumaczenie w pewnych aspektach wydaje się sensowne, moje wątpliwości budzi inne popularne już w czasach PRLu danie – śledź po japońsku, czyli owinięte śledziowymi filetami jajka ugotowane na twardo. Chyba, żeby przyjąć takie ryzykowne założenie, iż każda ryba nie poddana obróbce cieplnej kojarzy się Polakom z sushi i Japonią. Prawdziwi zaś Japończycy, ugoszczeni pewnego razu taką przystawką wydali z siebie przeciągłe „Oooooooooo…” i zrobili sobie ze śledzikiem grupowe selfie.
Autor: Iwona Huber
Tradycyjna polska kuchnia – najlepsza 😉