Wyjrzał przez okno i zmarszczył brwi. Przed niewielkim osiedlem domków jednorodzinnych przy niskim ogrodzeniu po drugiej stronie ulicy zatrzymał się samochód policyjny. Wysiadło z niego dwóch w pełni umundurowanych funkcjonariuszy, trzeci pozostał za kierownicą, jakby w gotowości. Dwaj policjanci przeszli przez furtkę i skręcili w prawo, w kierunku wyjątkowo eleganckiego domu na końcu alejki. Pan Stanisław z niedowierzaniem pokręcił głową- a więc nareszcie przyjechali po tego łajdaka, szkoda, że zrobili to dopiero wtedy, gdy uciekł z kraju. Tak naprawdę nie było dowodów na to, że wyjechał za granicę ani tym bardziej na to, że jest łajdakiem. Pan Stanisław nie przyjmował jednak tego do wiadomości. Był emerytem, bezkresne godziny poranka, południa, popołudnia i reszty dnia spędzał na obserwacji. Wiedział wszystko, o wszystkich. Widział, o której wracają do domu, jak często urządzają imprezy i na ile osób. Doskonale orientował się, który z sąsiadów ma kochankę, kto nie radzi sobie z dziećmi, znał również ich poglądy polityczne, tak na wszelki wypadek, gdyby miała nadarzyć się okazja do dyskusji.
Policjanci zadzwonili do drzwi domu, pan Stanisław jeszcze bardziej wychylił się z okna. Z drugiego końca osiedla nadchodził młody mężczyzna. Ujrzawszy policję zawahał się i przystanął. Z kieszeni płaszcza wyciągnął telefon, pospiesznie wybrał numer i zadzwonił do kogoś. Uważnie rozejrzał się dookoła, powiedział kilka słów do telefonu, rozłączył się i ruszył w innym kierunku. Jeden z policjantów zauważył go jednak i podszedł do niego pośpiesznie. Pan Stanisław zatarł ręce – nareszcie będą mieli za swoje, ci bandyci. Całe dnie siedzą w domach, pochylają się nad tymi komputerami i jeszcze myślą, że pracują! A to co?! Policjant wcale nie wyciągnął kajdanek, nie złapał mężczyzny za rękę, nie podjął nawet próby zidentyfikowania go. Zapytał o coś ze szczerym uśmiechem, pokiwał głową i poklepał mężczyznę po ramieniu. Tego było już za wiele! Nie mógł pozwolić, aby bandyta uciekł przed wymiarem sprawiedliwości. Wybiegł z kuchni, szybko narzucił płaszcz, chwycił stojącą przy drzwiach laskę i ruszył wspomóc policjantów.
Młody człowiek już odchodził w swoją stronę, kiedy zdyszany starszy pan dobiegł do policjanta.
– Panie władzo, proszę go nie wypuszczać, proszę nie pozwolić mu uciec! – wykrzyknął. Musiał za wszelką cenę uświadomić policjantowi, z jak przebiegłym opryszkiem ma do czynienia. Funkcjonariusz zmarszczył brwi i spojrzał pytająco na kolegę. Żaden z nich nie miał pojęcia, jak należy się zachować. Niezrażony pan Stanisław wskazał na młodego mężczyznę i posłał mu pełne pogardy spojrzenie.
– Całymi dniami siedzi w ciemnym domu, prowadzi te swoje mroczne interesy, wychodzi jedynie wieczorami w wielkim kapturze, zakryty przed światem! Słowo daję, nigdy nie widziałem, żeby jakikolwiek przyzwoity człowiek musiał ukrywać się pod kapturem!
– Ale ja chodzę w kapturze, bo niedawno zgubiłem czapkę… – wyjąkał młody.
Gdyby wzrok mógł zabijać, pan Stanisław byłby już mordercą. Nie dość, że przestępca, to jeszcze bezczelny!
– Musicie wiedzieć, panie władzo – zwrócił się do wyższego policjanta – że, proszę ja ciebie, on współpracuje z tym z tego domu na rogu, po którego właśnie przyjechaliście.
Oczy funkcjonariusza urosły do nieprawdopodobnych rozmiarów.
– Ależ my zupełnie nie dlatego tu przyjechaliśmy…
Pan Stanisław poczuł się bardzo zawiedziony. Co mogło ich tu sprowadzać, skoro nie donos na tego bandytę? To musiał być niezapłacony podatek. Według pana Stanisława jednym z głównych obowiązków organów śledczych było ściganie osób zaniedbujących płacenie podatków. On sam z dumą mógł powiedzieć, że odprowadził podatek od wszystkich otrzymanych pieniędzy, wliczając w to 10 złotych, które kiedyś udało mu się wygrać na loterii.
– W takim razie wspaniale się składa, że się tu zjawiliście, bandyta co prawda wyjechał, ale możecie przeszukać jego dom i wszcząć śledztwo.
– Na pewno wyjechał? – młodszy policjant nie wyglądał na zachwyconego tym faktem.
– Na pewno, widziałem, proszę ja ciebie, jak pośpiesznie wsiada rano do auta i odjeżdża. A szybko odjeżdżał, jakby go kto gonił, prędko się tu raczej nie zjawi, nie byłbym zdziwiony, gdyby okazało się, że zostawił uzbrojoną bombę w piwnicy, jeśli chcą panowie znać moje zdanie.
Policjanci nie za bardzo chcieli znać jego zdanie, tego jednak pan Stanisław nie był świadomy. Nie zdawali się również do końca przekonani, co do potrzeby przeszukania domu. Starszy pan był pewny, że widzi strach w ich oczach.
– Jeśli boicie się sami tam wejść, to mogę wam towarzyszyć. Bomby, co prawda rozbroić nie umiem, ale mimo wieku jestem jeszcze całkiem silny – zaśmiał się jowialnie – musicie za wszelką cenę zgromadzić dowody na tego tutaj opryszka i jego współpracownika.
Nastała przedziwna cisza, która wprawiła w zakłopotanie nawet pana Stanisława. Nie powinienem był mówić o swojej sile – pomyślał – to pokazuje mnie w złym świetle. Otworzył usta, aby znów coś powiedzieć, ale tym razem młody człowiek go wyprzedził.
– Ja wcale nie jestem rzezimieszkiem… ja po prostu pracuję w domu – popatrzył błagalnie na funkcjonariuszy.
-Tak?! A jaką to pracę można niby wykonywać w domu? – rozemocjonowany starszy pan powoli tracił kontrolę nad swoim głosem – nie wymiga się pan, widziałem wszystko przez okno, widziałem jak dzwonił pan do swojego wspólnika i go ostrzegał.
Młody człowiek wytrzeszczył oczy. W tym samym momencie z radiowozu dało się słyszeć głośne szczekanie.
Trzeci policjant, wciąż siedzący w kabinie kierowcy, otworzył drzwiczki i na chodnik wyskoczył duży, zadbany pies. Panu Stanisławowi zrobiło się gorąco z wrażenia. A więc jednak zostało popełnione przestępstwo, i to takiego kalibru! Kto by pomyślał, że mieszka naprzeciwko mafii narkotykowej?! Wszystko układało się w całość w jego spragnionej wrażeń głowie. Nagły wyjazd szefa mafii, wspólnik wysłany do bazy, ten pośpieszny telefon i pies… A więc policja musiała zostać uprzedzona! Uradowany patrzył, jak zwierzę przebiega bez większego zainteresowania koło funkcjonariuszy i podbiega do młodego mężczyzny radośnie merdając ogonem.
– Gra skończona łotrze! – wykrzyknął – Wszyscy już wiemy, że masz przy sobie narkotyki!
Na twarzy mężczyzny pojawił się dziwny wyraz, który pan Stanisław zinterpretował jako skruchę, a każdy inny człowiek uznałby za skrajne zmieszanie. Zrobiło mu się nieco żal przestępcy, nie mógł tego jednak okazać z przyczyn czysto wychowawczych.
– Ale ja wcale nie dzwoniłem do sąsiada… Dzwoniłem do mamy, która czeka na mnie z obiadem. Telefon był pośpieszny, bo mama zawsze dużo mówi i nie chciałem, aby się nadto rozgadywała.
– Tak…? To jak pan wyjaśni radość psa, na pana widok?!
Dwaj policjanci z niedowierzaniem przyglądali się niskiemu staruszkowi prowadzącemu śledztwo przeciwko studentowi jadącemu na obiad do mamy. Młodszy z nich chciał coś powiedzieć, ale starszy go powstrzymał absolutnie urzeczony absurdem sytuacji.
– Cóż, chyba mogą być dwa powody – młody człowiek głośno westchnął – po pierwsze wiozę w plecaku pranie, wyprowadziłem się już jakiś czas temu, ale wciąż nie nauczyłem się obsługiwać pralki, a po drugie widuję Foxa od szczeniaka…
– Foxa? – pan Stanisław poczuł jak powoli traci grunt pod nogami. Starszy policjant popatrzył znacząco na młodszego i postanowił zabrać głos.
– Właściwie, właśnie po to tu jesteśmy. Został znaleziony pies i do obroży miał przyczepioną informację z adresem budynku na rogu. Właściciela nie ma jednak w domu i nie wiemy, kiedy może się zjawić.
Pan Stanisław zaniemówił. Pies? A więc przyjechali tu, tylko po to, aby oddać właścicielowi jego ukochanego psa? To nie mogła być prawda…, a co z narkotykami, bombą i niezapłaconym podatkiem. Czyżby świat był aż tak przeraźliwie nudny, że nawet tajemniczy bandyta okazuje się być zagubionym studentem?
Na wysypanej żwirem drodze zachrzęściły koła samochodu. Pojazd zatrzymał się i wysiadł z niego niedbale ubrany mężczyzna. Zobaczył Foxa i jego oczy rozpromieniły się z radości. Popatrzył z wdzięcznością na policjantów.
– Niezwykle się cieszę, że go panowie przywieźli, bardzo się o niego niepokoiłem – kiwnął przyjaźnie głową w kierunku studenta i omiótł zdziwionym spojrzeniem pana Stanisława – przepraszam, że musieli panowie na mnie tak długo czekać, zazwyczaj pracuję w domu, ale dziś rano dowiedziałem się, że w nocy ktoś włamał się do mojego biura…
Pan Stanisław odetchnął z ulgą, a więc jest jeszcze nadzieja dla tego świata, skoro zdarzają się w nim włamania.
Autor: Julia Stempek
Dodaj komentarz:
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.