NOWY ROK, NOWA JA

Do pokoju przez uchylone okno wpada lodowate, nocne powietrze. Otwieram oczy i  przez chwilę nie mam pojęcia, gdzie jestem i co się dzieje. Dlaczego jest ciemno, skoro gdy kładłam się spać, już zaczynało świtać? Nie mogłam spać tak długo. Mogłam? Patrzę na zegarek i czuję narastające poczucie winy. Pierwszy dzień Nowego Roku, pierwszy dzień „nowej mnie”, a transformacja nie nastąpiła. Na biurku koło porozrzucanych kosmetyków leży pomięta kartka, na której najwyraźniej w przypływie nocnego natchnienia zaczęłam spisywać postanowienia. Nie muszę na nią patrzeć, żeby wiedzieć, co tam jest napisane. Co roku przecież postanawiam sobie to samo i nie ma sensu zmieniać tych postanowień, ponieważ jeszcze nigdy nie udało mi się ich zrealizować. W tym roku będzie jednak inaczej, w tym roku wszystko się uda.

Postanawiam zacząć już dziś, dość odkładania na później. Z głośników leci muzyka opisana na Youtube’ie jako motywacyjna, na biurku płonie zapachowa świeca, a ja wyposażona w ogromny worek na śmieci zabieram się do sprzątania.  Po przejrzeniu kilkunastu kartek leżących na biurku orientuję się, że czas zmienić styl na minimalizm, w związku z czym reszta zapisków ląduje w worku bez zbędnego przeglądania. W tym momencie następuje pierwsza transformacja, której wcale nie planowałam. Moje długie i niezbyt zadbane włosy zaczynają płonąć zadziwiająco ładnym płomieniem. Czuć swąd spalenizny. O, Boże! Świeca… Szybko udaje mi się ugasić włosy, a jednak  po spojrzeniu w lustro orientuję się, że zmiana fryzury będzie nieunikniona. Właściwie, to całkiem dobrze, nigdy nie lubiłam mojej fryzury. W kuchni w jednej z szuflad znajduję nożyczki, które mają szansę być ostre i zabieram się do przeglądania „najmodniejszych krótkich fryzur”. Większość z nich zdecydowanie nie pasowałaby do mojej okrągłej twarzy, część z nich muszę zdyskwalifikować ze względu na stopień trudności wykonania. W końcu spośród wszystkich propozycji podsuwanych mi przez uczynne strony internetowe, wybieram dwie, które spróbuję połączyć w jedną nieco ekstrawagancką i bardzo twarzową całość.
Kosmyki szybko opadają na podłogę, dziwnym trafem nożyczki za każdym razem tną odrobinę więcej, niż bym chciała. W końcu odkładam nożyczki nie dlatego, że jest perfekcyjnie, ale raczej dlatego, że nie pozostało mi wiele do obcięcia. Efekt zdecydowanie nie jest olśniewający, owal, a raczej okrąg mojej twarzy został doskonale wyeksponowany i wiem, że jest mu w stanie pomóc tylko naprawdę dobry makijaż. Sięgam po kosmetyki, z każdym ruchem pędzla wyglądam coraz lepiej, coraz bardziej przypominam nową, minimalistyczną wersję siebie.

W głowie odtwarzam listę postanowień, większość nie może zostać zrealizowana z powodu zbyt późnej pory. W lodówce nie mam składników na zdrowe sałatki i proteinowe koktajle, zalecone dwa litry wody wypiłam tylko i wyłącznie z powodu zatrucia alkoholowego, mogłabym za to poćwiczyć. Parę lat temu mając zamiar zmienić swój tryb życia prowadziłam zeszyt, który wypełniałam zestawami ćwiczeń oraz przepisami zawierającymi zdecydowanie zbyt dużo drogich i trudnych do znalezienia składników. Wtedy moja zmiana stylu życia ograniczyła się do prowadzenia zeszytu, teraz wreszcie mogłabym z niego skorzystać. Przypominam sobie, że położyłam go na szafie, nie jestem zbyt wysoka, więc kiedy po niego sięgam, udaje mi się jedynie strącić ramkę ze zdjęciem byłego. Nowo nabyty guz boli bardziej niż złamane po nim serce.
Ćwiczeń jest mnóstwo, większość z nich zdecydowanie wykracza poza moje możliwości, a przy każdym z nich widnieje zadziwiająca liczba pięćdziesiąt. Mam nadzieję, że oznacza ona ilość spalonych podczas ćwiczenia kalorii, a nie liczbę powtórzeń, ponieważ nawet dotarcie do trzydziestu mogłoby przysporzyć mi problemów. Udaje mi się wybrać kilka, które przy lekkim dostosowaniu mogą być całkiem przyjemne. W telefonie odnajduję specjalną ć w i c z e n i o w ą  playlistę (również przygotowaną wtedy, co zeszyt). Za pierwszym razem uniesienie nogi nie wydaje się trudne, za dziesiątym odczuwa się, że ma ona ciężar, za dwudziestym wie się już, że jak najszybciej trzeba pozbyć się dużej ilości tłuszczu. Muzyka gra coraz ładniej, piosenki jakby coraz powolniejsze, uniesione w górę podczas ćwiczenia biodra jakby lekko opadły, ale nie trzeba się tym przecież przejmować. Oczy lekko się przymykają, to tylko na chwilę, zaraz otworzę, zaraz znów zabiorę się do ćwiczeń.

Dzwonek do drzwi jest zdecydowanie za głośny, będę musiała przypomnieć Maksowi, żeby go wymienił. Ach, jednak nie, Maks zerwał ze mną dwa tygodnie temu. Kolejny dzwonek. Otwieram oczy i ze zdziwieniem orientuję się, że leżę na podłodze. Pod moją głową spoczywa coś twardego, co najprawdopodobniej musi być zeszytem z ćwiczeniami. Przez tę „poduszkę” nie jestem w stanie ruszyć głową, aby wstać muszę przekręcić się na brzuch. Poćwiczone, nie całkiem fit nogi, nie do końca nadają się do szybkiego chodzenia, dzwonek dzwoni po raz trzeci. Gdy otwieram drzwi, słyszę czyjś głośny i zupełnie niecenzuralny okrzyk, nie jestem w stanie podnieść wzroku, ponieważ jasność z przepełnionego światłem korytarza całkowicie mnie oślepia. Ktoś wpycha się do mojego przedpokoju, nie mam najmniejszych szans przymknąć drzwi.  Gdy znów zapadają ciemności udaje mi się otworzyć oczy.
– Elka? To na pewno ty, co ci się stało?
Nie, nie, nie! Błagam, tylko nie ona, tylko nie dzisiaj, nie teraz, nie kiedy miała właśnie powstać „nowa ja”… Julka podchodzi do mnie i unosi moją twarz do góry. Jest wyższa, jest szczuplejsza, ma kręcone włosy, piękne, ciemne oczy… ma też kolczyka w nosie, który nieco upodabnia ją do krowy – to jedyne czym się pocieszam, gdy na nią patrzę.
– Elka? Twoja twarz wygląda, jakby ktoś cię pobił…  Sądząc po tym, że nie odpowiadasz to możliwe, że pobił cię całkiem mocno – uśmiecha się lekko złośliwie.
– Nikt mnie nie pobił, to był makijaż – wiem, że i tak mnie nie słucha – a siniak na czole to przypadek.
Na jej twarzy pojawia się ogromny uśmiech, zdejmuje z siebie płaszcz i teatralnie potrząsa lokami.
– Mówiłam ci kiedyś, że na wszystkim można oszczędzać, ale na fryzjerze nigdy…
Nie czeka na odpowiedź, obraca się zamaszyście i idzie do kuchni.
– Sama się obcięłam – mówię do jej lekko umięśnionych pleców, choć jestem przekonana, że już mnie nie słucha. Idę za nią i mam ogromną ochotę zapytać, co tu robi, ale dokładnie w momencie, gdy przekraczam próg kuchni, zaczyna dzwonić telefon. Wiem, o czym zapomniałam jeszcze zanim udaje mi się go odebrać.
– Elka? Pamiętasz, jaki jest dzień tygodnia, prawda? – Marcin uczynnie przypomina mi o tym, że za dwadzieścia minut powinnam być w pracy.  Jeansy, koszula, torebka, wszystko znajduje się poza zasięgiem wzroku i pamięci. Fryzura, o ile to możliwe, wygląda zdecydowanie gorzej niż w nocy, a makijaż, który wtedy zrobiłam zdaje się być wodoodporny. Dziesięć minut do autobusu. Ostatni wacik, niedający rady zetrzeć mojego makijażu ląduje w koszu. Dziewięć minut do autobusu. Nie mam ani jednej pary czystych skarpetek. Osiem minut do autobusu.
– Elka, chodź, chyba dam radę Ci pomóc.

Do budynku wchodzę punktualnie. Szal naciągnięty na większość twarzy wciąż zdaje się zbyt mały, spojrzenia wędrują dookoła mojej osoby częściej, niż zazwyczaj. Wsiadam do pustej windy i z ulgą dokonuję ostatnich korekt. Biorę głęboki oddech, kłamstwo nigdy nie było moją mocną stroną, jedyne, które uszło mi na sucho udało mi się powiedzieć w wieku ośmiu lat – powiedziałam rodzicom, że umyłam zęby przed snem… Teraz będzie trudniej, wyszłam z wprawy, aktorką też nie jestem za dobrą, ale przecież moja rola nie jest zbyt duża, liczy się charakteryzacja.
Drzwi lekko skrzypią, szal teatralnie opada w dół, prawie realistyczny kaszel wydobywa się z moich ust, kichnąć udaje mi się naprawdę. Szef przygląda mi się uważniej niż wtedy, gdy założyłam moją najkrótszą spódniczkę.
– Nie przechodziłaś ospy w dzieciństwie, Elżbieto?
– Przechodziłam, miałam wtedy dziesięć lat i ciągle się drapałam, teraz już tego nie będę robić – posyłam mu bardzo szeroki uśmiech.
– Myślałem, że ospę przechodzi się tylko raz… – unosi wysoko brwi.
No tak, pracowanie w firmie farmaceutycznej ma swoje minusy.
– To musi być jakiś potworny mutant w takim razie – udaje mi się znów zakasłać, całe szczęście, że krostki wyglądają realistycznie.
– No dobrze, idź w takim razie lepiej do domu i wyślij rano maila, czy ci się poprawiło. Nie chcemy, żebyś nas tu pozarażała takim mutantem.
Dziękuję mu szerokim uśmiechem, szal znów owija się dookoła twarzy.
– Elu? – jego głos dosięga mnie w drzwiach – rozmazała ci się krostka na czole…

Na klatce schodowej pachnie kurczakiem, nie mam jednak najmniejszych podstaw, by sądzić, że to z mojego mieszkania, Julka nie bardzo potrafi gotować.  A jednak, uśmiech rozkwita na mojej twarzy, gdy otwieram drzwi. Stoi w kuchni, obok niej wielka miska chipsów, a na patelni skwierczące wesoło nóżki z kurczaka.
–  Widzę, że ci się udało – mamrocze z pełną buzią.
– Ech, no zorientował się, ale i tak puścił mnie do domu.
– To pewnie ze względu na guza, wygląda tragicznie – przygląda mi się uważnie – fryzura też nie pomaga, pewnie uznał, że właśnie rozstałaś się z patologicznym chłopakiem.
– Przecież się rozstałam – pociągam nosem, bo w drodze naprawdę nabawiłam się kataru – patologiczny trochę był, jak każdy. Siadam przy stole. Talerz z nóżkami wędruje w moją stronę, przyjmuję go z otwartymi ramionami.
– Julka, co tu robisz?
Kiwa głową w rytm piosenki, jej biodra delikatnie podrygują.
– Przeprowadziłam się tu, do ciebie.
Coś uciska mnie w gardle, ten chodzący tajfun, do mnie?
– Przeprowadziłaś się do mnie?
– Przecież przed chwilą właśnie to ci powiedziałam, jak nie wierzysz, możesz zajrzeć do szafy.
Nie potrzebuję, doskonale wiem, co tam zastanę. Niestety nie istnieje nawet cień szansy, że zmieszczę się w jej ubrania.
– Dlaczego? Pokój u rodziców nie pomieścił wszystkich twoich hipsterskich rzeczy?
Siada koło mnie przy stole i opuszcza głowę, zaczynam żałować, że zapytałam. Zabiera kurczaka z mojego talerza, żal odrobinę się zmniejsza.
– Zrezygnowałam ze studiów, ekonomia nie do końca do mnie pasuje…
Kładę dłoń na jej małej, szczupłej rączce.
– Chyba nie wyrzucili cię z domu…?
Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami i wybucha śmiechem.
– Oczywiście, że nie, po prostu im o tym nie powiedziałam – kiwa głową z politowaniem – powiem im w październiku, jak dostanę się na ASP.
Po współczuciu nie został nawet ślad. Nie wierzę! Ja przez całe życie rysowałam i nic, a ona… Ona nigdy nie brała ołówka do ręki, a teraz nagle wybiera się na Akademię Sztuk Pięknych i jeszcze wierzy, że się tam dostanie…
– Tak, tak, ty dostaniesz się na ASP, a ja schudnę w tym roku…
– Ach, a więc po to ci ten zeszyt przepełniony dziwnymi notatkami.
W tym momencie postanawiam przestać się do niej odzywać, co więcej postanawiam nie zmieniać tego postanowienia niezależnie od tego, jak długo tu pozostanie.

Pukanie do drzwi pokoju.
– Po co pukasz? To właśnie przed tobą je zamknęłam – no proszę, właśnie łamię kolejne z moich postanowień.
– Elu, proszę.
Nie czeka na pozwolenie, wchodzi do pokoju i siada na moim łóżku przygniatając mi nogi. Już mam coś powiedzieć, ale dociera do mnie, jak jest lekka.
– Julciu, wszystko w porządku? Prawie nic nie ważysz.
Kręci głową, ale pierwszy raz jakoś bez entuzjazmu.
– Troszkę chora jestem, coś z wchłanianiem – wzdycha lekko – jem, jem i nic, ani kilograma więcej…
– Też bym tak chciała.
– Chyba żartujesz?! Ja jem po pięć tysięcy kalorii dziennie, żeby wyglądać jak ty, a ty wolałabyś zaburzenia wchłaniania mieć?
– Wyglądać jak ja? Po co?
Wstaje i wybiega z pokoju, po chwili wraca, w rękach trzyma szkicownik. Rozpoznaję w nim moją własność z okresu życia, kiedy miałam jeszcze nadzieję, że da się wyżyć z bycia artystą. Podaje mi go.
– Otwórz, to zobaczysz.
Otwieram na pierwszej stronie i widzę naszego psa Waldka, ze stróżką śliny cieknącą mu z pyska. Unoszę brwi. Wyrywa mi zeszyt i przewraca kartkę. Nie mogę uwierzyć, przewracam je po kolei, strona po stronie, aż do końca zeszytu. Jest wypełniony (całkiem dobrymi) portretami, z niektórych stron patrzą na mnie dziesiątki moich oczu (najwyraźniej ćwiczyła osobno poszczególne elementy twarzy) na innych widzę moją twarz rozpromienioną uśmiechem.
– Bo jesteś piękna.
Ma rację, na tych rysunkach naprawdę wyglądam pięknie, szczęśliwie, tak jakoś inaczej.
– Przyjechałam tutaj do ciebie, bo miałam nadzieję, że pomożesz mi się przygotować do egzaminów, poza tym… – bierze głęboki oddech – pomyślałam też, że może rysując ze mną, znajdziesz w sobie odwagę i też spróbujesz.
Przytulam ją ze wszystkich sił, moja ręka błądzi po jej włosach, przez te wszystkie lata, kiedy ja nie wierzyłam w siebie, ona wierzyła we mnie, kiedy ja spisywałam diety i ćwiczenia, ona uważała mnie za piękną…
Na ten rok mam tylko jedno postanowienie – kochać moją siostrę najbardziej, jak się tylko da.

Autor: Julia Stempek

Dodał Julia Stempek w dniu 31-01-2019 · Opublikowano w kategorii Opowiadania
Udostępnij ten post

Dodaj komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *