WSPOMNIENIA O PIOTRUSIU PANIE

Kiedy ktoś pyta mnie o moje pierwsze wspomnienia, czuję się zagubiona. Nie potrafię ich wyodrębnić spośród masy kolorowych obrazów, głośnych dźwięków i wspomnień domowych zapachów. Kiedy dociera do mnie woń ciasta z porzeczkami, wydaje mi się, że znałam ją od zawsze i choć wiem, że tak być nie mogło, nie potrafię powiedzieć, kiedy poczułam ją po raz pierwszy. Do czasu pójścia do szkoły podstawowej wspomnienia zlewają się i przenikają, nie dając się zlokalizować w czasie, nie dając się połączyć z miejscami ani osobami. Pierwszym wyraźnym obrazem z przeszłości jest rozpoczęcie szkoły podstawowej.

Pamiętam sztywny, wbijający się kołnierzyk białej bluzki, wypolerowane czarne lakierki, lepką, spoconą rączkę wciśniętą w dłoń mamy. Pamiętam tłumy przerażonych osóbek tłoczących się w korytarzach, podążających za odległymi głosami wychowawczyń. Jak wyglądała moja wychowawczyni, nie pamiętam… Może miała zbyt mało wyrazistą twarz, a może za bardzo bałam się na nią spojrzeć, jedyne co pamiętam to cichy i bardzo stanowczy ton, kiedy kazała nam zająć miejsca. Mając na uwadze prośbę mamy usiadłam w pierwszej ławce. Tylko ja to zrobiłam, widocznie inne mamy zapomniały o to poprosić. Pani przedstawiła się i zaczęła opowiadać o zasadach panujących w
szkole, przechadzała się w jedną i drugą stronę, nieustannie śledzona przez dwadzieścia par przerażonych oczu. W pewnym momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich on. Wciąż mam przed oczami ten szeroki, szczery uśmiech. Nie bał się, zupełnie nie przejął się tym, że właśnie spóźnił się na rozpoczęcie roku szkolnego. Rozejrzał się po sali w poszukiwaniu wolnego miejsca, zostało tylko to jedno, w pierwszej ławce, koło mnie. Pamiętam dokładnie, że odwróciłam wtedy spojrzenie w kierunku okna, nie chciałam na niego patrzyć, niezbyt często rozmawiałam wtedy z chłopcami, a już na pewno nie chciałam siedzieć z jednym z nich… Usłyszałam skrzypienie odsuwanego krzesła.
Chłopiec przysunął się bliżej, nie zareagowałam, zniecierpliwiony nachylił się do mnie i szepnął mi prosto do ucha „Nie wyglądasz na siedmiolatkę”. Wzdrygnęłam się i pierwszy raz spojrzałam na niego z bliska. Wyglądał zupełnie jak Piotruś Pan z rudobrązowymi włosami, twarzą obsypaną piegami, zaczepnym uśmiechem… „Nie ważne jak wyglądam, mam mózg dziesięciolatki!” odpowiedziałam. Z uznaniem pokiwał głową.

Od tego zaczęła się nasza znajomość, od paru zgryźliwych słów. Po szkole podstawowej przyszedł czas
na gimnazjum, znów spóźnił się na rozpoczęcie i znów zajął jedyne wolne miejsce. Nigdy nie łączyły
nas bliższe relacje, nigdy nie spotykaliśmy się po szkole, nie dzwoniliśmy do siebie wieczorami, a
jednak rozumieliśmy się. Oboje byliśmy niezwykle samotni, w szkole mieliśmy tylko siebie. Podczas
przerw udawaliśmy, że zostajemy w sali z lenistwa, on nakładał słuchawki, ja wyciągałam książkę. Po
minucie on ściągał słuchawki i pytał, co czytam. Rozmawialiśmy o muzyce, o literaturze, nigdy o
sprawach w domu, nigdy o rodzinie. Rozmowy często przedłużały się, trwały całe godziny. W drugiej
gimnazjum przenieśliśmy się do ostatniej ławki. Nie uważaliśmy już na lekcjach, czasem razem
słuchaliśmy muzyki, codziennie pytał, czy nie mam nadmiaru kanapek. Nie miałam, ale oddawałam
mu te, które przyniosłam. Co jakiś czas przynosił mi książki, kładł je przede mną na ławce i krótko
mówił „Przeczytaj.”. Szkoła skończyła się szybko i niespodziewanie, a gdy się skończyła okazało się, że
nic nas już nie łączy. Nie było żadnych specjalnych słów, odebrał świadectwo, pomachał mi i poszedł,
zupełnie tak, jakbyśmy mieli się spotkać następnego dnia. Przez sekundę coś zabolało mnie w środku,
minęło jednak równie szybko, jak przyszło. Nie myślałam o nim nigdy potem, nie szukałam w głowie
wspomnień z nim związanych, nie przeglądałam szkolnych zdjęć, aby odnaleźć jego twarz.
Zagrzebałam go gdzieś głęboko w pamięci, nie mając pojęcia, że może wrócić.

Idę powoli przez park. Słońce ogrzewa mnie swoim ciepłem. Uśmiecham się i odgarniam z twarzy
rude loki. To jeden z tych niewielu dni, kiedy życie jest piękne, kiedy wszystko może się udać, kiedy
wszystkie drogi są wybrukowane możliwościami. Park tętni życiem. Małe dzieci biegają dookoła
głośno krzycząc i śmiejąc się ze wszystkich sił. W moich myślach pojawia się lekki cień, kładący się na
doskonałym nastroju. Ja nigdy nie będę mieć synka ani córeczki. Cień zamienia się w gradową chmurę
pochłaniającą piękno świata. Wybrałam samotność. Nie – poprawiam się w myślach – tak naprawdę
to ona wybrała mnie. Już nie mam ochoty siadać i czytać, nie mam ochoty patrzeć na dzieci i radosne

mamy. Chcę być sama. Wracam pośpiesznie do domu i zamykam za sobą drzwi. Opuszczam rolety,
nie chcę, żeby ktokolwiek widział, że płaczę. Zastanawiam się, kiedy stanęłam na skrzyżowaniu dróg i
wybrałam tę złą, który wybór zadecydował o tym, że zawsze będę sama… Mogę nad tym myśleć, ale i
tak nie poznam odpowiedzi. A może poznam, może to wtedy, gdy usiadłam z dala od dzieci w szkole,
może to wtedy, gdy nie zapytałam go nawet o numer telefonu po zakończeniu gimnazjum. Na dnie
szuflady w szafie leżą stare albumy, zdjęcia ludzi, których nie ma już w moim życiu. Widzę mamę w
objęciach taty. Jej ogromny brzuch ledwo mieści się w sukience. Czuję zalewające mnie fale smutku i
zazdrości. Mnie nikt nigdy tak nie objął i nie obejmie, nikt nie spojrzy na mnie z taką tęsknotą. Dalej
znajduję fotografię małej, piegowatej dziewczynki. W jej oczach widzę nadzieję na wspaniałą
przyszłość. Uśmiecham się do niej ze współczuciem, ona jeszcze nie wie. Pozostanie tam na zawsze
roześmiana i nieświadoma. Przymykam oczy, myśli przelatują coraz szybciej. Nie śpię, ale nie jestem
też całkiem przytomna. Z transu wyrywa mnie nagły dźwięk telefonu. Idąc po niego potykam się o
leżące na ziemi buty. Spoglądam na wyświetlacz, numer zastrzeżony, ze zdziwieniem odkrywam, że
jest pierwsza w nocy. „Halo?” – pytam zaspanym głosem. Nikt nie odpowiada. „Kto tam?” Po drugiej
stronie słuchawki rozbrzmiewa zachrypnięty męski śmiech. „Nie brzmisz na trzydziestopięciolatkę,
kochana”. Czuję, że nogi się pode mną uginają, w brzuchu pojawia się przedziwny skurcz. To nie może
być on, nie po tylu latach. „Ale z pewnością tyle właśnie mam lat” – odpowiadam starając się, aby
mój głos brzmiał równie pewnie jak wtedy. Nie pytam, dlaczego dzwoni, nie widzę żadnego powodu,
dla którego mógłby się chcieć ze mną skontaktować, nie mam pojęcia, skąd wziął mój numer. Przez
chwilę panuje cisza, milczymy razem czekając, aż to drugie się odezwie. „Byłem wczoraj w teatrze…”
– mówi w końcu. – „ Główną bohaterką była taka mała, ruda dziewczynka”. Czuję jak na mojej twarzy
wykwita szczery, radosny uśmiech. „ Czy to była Ania z Zielonego Wzgórza?” – pytam. „Pewnie tak,
nie pamiętam…” – w jego głosie pierwszy raz w życiu słyszę wahanie. „Dlaczego?” „Ostatnio mało
pamiętam” – śmieje się gorzko. – „Tego pewnie też nie będę…”. Spoglądam jeszcze raz do albumu,
widzę małą, pucułowatą twarzyczkę, twarzyczkę Piotrusia Pana. Z dużych zielonych oczu wyziera
ufność i nadzieją. „Pijesz?” – pytam po cichu, tak naprawdę wcale nie potrzebuję odpowiedzi. „ Dużo
czasu minęło, zanim dotarło do mnie, że życie to nie film”. W milczeniu kiwam głową i dodaję „ Nie
da się włączyć replay”. Przez chwilę panuje cisza przepełniona smutkiem. „A chciałabyś coś w życiu
powtórzyć?” – pyta. Zastanawiam się przez chwilę, a odpowiedź, której udzielam zaskakuje mnie.
„Chciałabym wrócić do szkoły podstawowej”. Po drugiej stronie słuchawki słychać parsknięcie. „Nic
się nie zmieniłaś”. Mam ochotę powiedzieć mu, że nic nie wie i nie rozumie, że zmieniłam się tak
bardzo, jak się tylko da. Wzdycham. „ A ty? Co byś powtórzył?” Chwila oczekiwania przeciąga się w
nieskończoność, ze zdziwieniem odkrywam, że bardzo chcę, żeby nawiązał do szkoły, żeby nawiązał
do naszego ostatniego spotkania. Kiedy odpowiada, jego głos jest przepełniony goryczą. „Nie ma w
moim życiu niczego, co chciałbym powtórzyć.” Chcę coś powiedzieć, ale nie umiem. „Dobranoc,
mała.” – słyszę z drugiej strony. „Dobranoc…” – tak bardzo chcę go tam zatrzymać, ale jest już za
późno. Rytmiczne pikanie. I znowu go straciłam, tym razem bezpowrotnie. Mogę się oszukiwać, ale
wiem, że już nigdy go nie zobaczę. Odszedł, pozostawiając mnie samą ze słowami, które tak bardzo
potrzebowałam powiedzieć komuś. Nie, nie komuś – jemu. Otwieram więc jeszcze raz album leżący
na podłodze , wpatruję się w jego małą, ufną buźkę i mówię to po raz pierwszy i ostatni w życiu.
„Kocham cię, Szymku.”

Autor: Julia Stempek

Dodał Julia Stempek w dniu 01-04-2019 · Opublikowano w kategorii Opowiadania
Udostępnij ten post
OPOWIADANIE NA LISTOPAD

Był zimny, mglisty wieczór. Malutkie kropelki wody zawieszone w powietrzu wnikały w każdą szczelinę ubrania, dając złudne wrażenie deszczu. Zadrżał Read more

(RODZINNE) ŚWIĘTA

Pamiętam, gdy jako dziecko chodziłam ulicą Łobzowską - było tam takie miejsce, przy którym zawsze musiałam zwolnić. Czasem, jeśli miałam Read more

NOWY ROK, NOWA JA

Do pokoju przez uchylone okno wpada lodowate, nocne powietrze. Otwieram oczy i  przez chwilę nie mam pojęcia, gdzie jestem i Read more

Dodaj komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *